Kolekcja hc Chanel ss2010 od razu przywiodła mi na myśl obrazy impresjonistycznych malarzy. Wszystko mieni się tu milionami odcieni, kusi delikatnością. Pastelowe barwy zamknięto w formy a to niepoprawnie infantylne, a to zmysłowe i tajemnicze.
„…ta sztuka osobista, otulona mgłą, cała w wyznaniach i szeptach; ta koncepcja ludzkiej formy mieszającej się z atmosferą…” – w ten sposób krytyk sztuki Jan Topass opisywał kiedyś obrazy Olgi Boznańskiej, jednak jego słowa można by spokojnie odnieść do ostatniej kolekcji Lagerfelda. Dziewczyny na wybiegu u Chanel sprawiały cudne wrażenie, jakby pochodziły z innego czasu, innego wymiaru.
Niemniej Karl nie byłby Karlem, gdyby nie przemycił na wybieg kilku inspirowanych samym sobą elementów, takich jak błyszczące rękawiczki bez palców czy czarny krawat ozdobiony broszką. Projektant dobrze wie, jak czerpać z doświadczeń swojego znajomego, Andy’ego Warhola.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że 90% tych projektów to sam urok, sama słodycz, nic więcej. Gdy pierwsze oczarowanie minie, robi się mdło.